niedziela, 4 września 2011

Przez Hiszpanię

Na Saragossę!
Nie słuchając naszej nawigacji, która kierowała nas na Valencję ruszyliśmy mniej uczęszczanymi drogami w kierunku Saragossy. Minęliśmy Requenę, Utiel i zatrzymaliśmy się w Sinarcas, by uzupełnić zapasy napojów. W małej tej wiosce znaleźliśmy zaledwie jeden sklepik, w którym było dosłownie wszystko. Przy drzwiach stał nawet ekspress do kawy dla klientów, coby im umilić czas oczekiwania. Bo muszę dodać, że obsługa pojedynczego klienta trwa baaaardzo długo.
Właściciel był niesamowicie miły i gdy zobaczył nasze zainteresowanie półką z lokalnymi winami wyszedł zza lady i zaczął je zachwalać całując czubki swoich palców i powtarzając w kółko: 'bueno, bueno'. Gdy wreszcie zdecydowaliśmy się na kilka butelek dorzucił nam do torby 4 pęta tutejszej kiełbasy, która miała dziwny pomarańczowy kolor i jednak niezbyt nam smakowała...szkoda...

Drzewko winne

Za oknami samochodu widoki były tak cudne, że nie udało mi się przeczytać nawet strony zabranej w tę podróż książki. Po prostu nie można było oderwać od nich oczu. Tym bardziej, że ja ciągle wypatrywałam sadów cytrynowych i pomarańczowych. Niestety, wszystkie były daleko od drogi. Udało nam się jednak podjechać całkiem blisko, a właściwie wręcz wjechać w winnicę.
Muszę przyznać, że nie tylko spróbowaliśmy, ale zerwaliśmy sobie kilka kiści. Były takie słodkie. Pyszne po prostu!


Przed samą Saragossą zjechaliśmy do jakiegoś zajazdu, bo głód już nam porządnie doskwierał. Dziewczyny od razu złapały swoje I-pody, bo Wi-Fi było ogólnodostępne, a nam, starszakom przypadło w udziale zamówienie jedzonka. No i tu był niezły zonk! Nikt nie umiał po angielsku, a menu było całkiem do hiszpańsku, a my nawet nie wzięliśmy rozmówek, bo Młodsza kiedyś uczyła się tego języka i w tym względzie liczyliśmy głównie na nią. Z kolejną kelnerką próbowaliśmy już nawet niemieckiego, gdy w pewnym momencie odezwaliśmy się do siebie po polsku zastanawiając się co wybrać i pani zawołała: Oh, czemu nie mówicie, że wy Polacy! Ulga była ogromna. Obustronna.
Jak się okazało, pani mieszkała w Hiszpanii już 16 lat, a ponadto Polacy rzadko tam zaglądali, bo zjazd był na tyle blisko Saragossy, że każdy chyba wolał dojechać do miasta.

Saragossa
Wreszcie minęliśmy Saragossę i zaczęły się wyższe góry...
Wjechaliśmy w Pireneje.

2 komentarze:

  1. Dortek, wina spożyjcie szybciutko, nie magazynujcie ich ;) Ja swoje przetrzymałam kilka lat, bo wydawało mi się, że 'mocy' nabiorą. W konsekwencji miałam znakomity ocet owocowy ;)
    Ale przyznaję - są wyśmienite. Uwielbiam :) Jak w żadnych innych czuć w nich ciepło słońca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha! Agawa, część win idzie/poszła na rozdanie część na konsumpcję, a winogrona, dzięki samochodowej lodówce przetrwały drogę do domu i właśnie dodałam je do ciasta. Pycha wyszło!

    OdpowiedzUsuń