wtorek, 30 sierpnia 2011

Plaża czy basen?


Z naszego ośrodka mogliśmy wybrać się na dwie plaże: bliższą, ale mniejszą Playa Cabo Roig albo Playa Campoamor.

Obydwie zaopatrzone były w odpłatne parasolki trzcinowe, które wraz z łóżkiem do opalaniań kosztowały aż 7Euro na dzień. Na szczęście nie było to obligatoryjne. Zresztą my zwykle spędzaliśmy czas w wodzie, a nie na piasku. Najbardziej przypadły nam do gustu spacery wzdłuż brzegu, zwłaszcza, że M. mógł bez krępacji podziwiać panie opalające się topless. ;)

Morze było ciepłe jak zupa, zwłaszcza wieczorami i oczywiście bardzo słone.


Czasem w wodzie można było natknąć się na różne żyjątka. Najczęściej były to Jellyfish, podobne do polskich meduz, tylko, niestety parzące. Młodsza Młoda miała tę wątpliwą przyjemność odczucia parzydełek na własnej skórze. Wysłaliśmy ją nawet do punktu pomocy, gdzie zaaplikowano jej odpowiedni krem i po godzinie nie było już śladu po oparzeniu :)


Wieczorami natomiast niezmienną popularnością cieszyła się nabrzeżna promenada, z której roztaczała się panorama na całe wybrzeże. Muszę przyznać, że to dość uczęszczane miejsce. Oprócz wieczornych spacerowiczów można tam spotkać joggingerów i jak już wspomniałam wcześniej mnóstwo kotów.


Tymczasem nasz ośrodek dysponował 3 basenami o zróżnicowanych głębokościach i czasem mieliśmy dylemat, gdzie się udać. Nad morze czy na basen?

Apartament


Jak już pisałam wcześniej nasze mieszkanko umieszczono w typowym apartamentowcu, zbudowanym dla potrzeb wynajmów wakacyjnych. Poza 3 pokojami, z czego jeden pełnił funkcję salonu, kuchni i łazienki mieliśmy też dość duży balkon, niemal taras na którym wysiadywaliśmy po zmroku.

Już pierwszego dnia zauważyliśmy na sąsiednim tarasie specyficzne sąsiedztwo w liczbie 4 istot. W dodatku 'towarzystwo' było głodne i spoglądało na nas tęsknym wzrokiem.


Oczywiście dokarmialiśmy je codziennie. Kupiliśmy nawet mleczko, coby nie padły z pragnienia. jak się potem okazało nie byliśmy jedynymi, których wzruszył ich los.


Jak również one nie były jedynymi w naszej okolicy. Pełno ich pałętało się po nadmorskiej promenadzie. Niektóre z nich były całkiem dzikie.




sobota, 27 sierpnia 2011

Murcia




Już na zawsze to miasto będzie mi się kojarzyć z upałem.Wyjechaliśmy specjalnie wcześniej, żeby obejrzeć jak najwięcej zanim temperatura osiągnie wysokie notowania. Niestety; w pewnym momencie nasz pokładowy termometr wskazywał 40˚C. Ludzie na przejściach dla pieszych oczekiwali na zmianę światła kryjąc się w cieniu przydrożnych palm lub reklam.

Nawet nasza nawigacja odmówiła w pewnym momencie posłuszeństwa, serwując nam zastygłe ulice i padł na nas blady strach, że będą kłopoty z powrotem a może nawet nigdy nie znajdziemy drogi do domu przez pół Europy. M. zaczął już snuć plany osiedlenia się... Dziewczyny raczej mu przyklaskiwały.

A mnie było po prostu gorąco!!

M. tymczasem miał problem ze swoimi okularami, które w wyniku niezaplanowanego upadku straciły jedno ze swoich uchwytów. Poszliśmy zatem do optyka z nadzieją, że pomoże. Bardzo miły i przystojny pan umiejący w dodatku po angielsku w pięć minut i bez żadnej opłaty złożył ustrojstwo do kupy, zaznaczając by unikać wygibasów.


Resztę opowiedzą uchwycone w kadr obrazy:









Jedynym minusem byli wszędobylscy żebracy. Siedzieli przy wejściu do każdej ciekawszej budowli, czy muzeum. Nawet na schodach prowadzących do parkingu. Poniżej pan który dostawszy od nas jakiegoś pieniążka podążał za nami coś krzycząc. Mam nadzieję, że nas błogoslawił, a nie narzekał, że mało...


czwartek, 25 sierpnia 2011

Na miejscu




Rzeczywiście mamy tutaj kłopoty z dostępem do neta. Jeśli nawet jest dostęp, zasięg jest fatalny.

Póki co szybko opisuję jak dojechaliśmy na miejsce:

Zacznę od zdjęcia (obok), na którym siedzę za sterami naszego wozu, jako że za Barceloną M. postanowił odpocząć od kierowania. Mimo wcześniejszych obaw jechało mi się bardzo dobrze, chociaż droga z 3-pasmowej zredukowała się do dwupasmowej, ale i ruch się zmniejszył, gdyż minęliśmy już Costa Brava i Costa Dorada.


Zdjęć z tego odcinka jest niewiele, bo jak wspomniałam prowadziłam, a M. ‘przymknął oko’. Zdążył jednak uchwycić winnicę.


Ja natomiast na kolejnym postoju wyłapałam kwitnącą palmę.




Wreszcie minęliśmy Torrevieję, zjechaliśmy z autostrady i dojechaliśmy na miejsce, nad Cabo Roig.

Musze przyznać, że przyjechaliśmy zgodnie z planem, który przygotowałam jeszcze w Londynie :))


Dochodziła ósma wieczorem. Rozlokowaliśmy się w naszym 3 pokojowym apartamencie i poszliśmy na zwiady. Teren znaliśmy już z poprzedniego pobytu. Sprawdzaliśmy jednak stan obecny. Z miejsca zauważyliśmy, że nad naszymi basenami sprawuje pieczę inny niż poprzednio Socorista, ratownik znaczy.

Palmy jednak trzymały się niezachwianie.



Kolejny dzień rozpoczęliśmy od moczenia w basenie, gdzie poznaliśmy przemiłą rodzinę z Polski, która jednak właśnie wracała do kraju.

Zdecydowanie odróżnialiśmy się na ich tle kolorem skóry.
Dzięki ich rekomendacji po południu wybraliśmy się do nowo powstałego i
bardzo popularnego tutaj ‘WOK-a’, w którym, po zapłaceniu stałej opłaty od tzw. ‘łebka’ można jeść do woli, wielokrotnie nawracając z talerzem i przebierając w setkach potraw.

Musieliśmy być bardzo głodni, bo skusiliśmy się również na deser. Lody!!

Na koniec, ledwie żywi wytoczyliśmy się do rozpalonego słońcem samochodu. I pojechaliśmy nad morze, żeby zgubić w wodzie trochę kalorii.



Wczoraj pojechaliśmy do Murcji. Wieczorkiem postaram się wkleić kilka zdjęć z tej wyprawy.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Dalsza droga

Następny dzień w trasie, ponownie upalny. Po raz kolejny doceniliśmy samochodową klimatyzację. Niesamowite, że kiedyś jeździło się na wakacje bez tego udogodnienia. Nie wyobrażam sobie takiej drogi pokonywać starym ‘Jelczem’ tzw. ogórkiem.... a przecież tak się jeździło.
No tyle, że nie 2000km, ale czasowo wychodziło podobnie. ;)

Nas tymczasem obowiązywały tylko takie restrykcje:



Dodam, że wielu kierowców traktowało ten znak zdecydowanie raczej jako sugestię niż zakaz.

Dalsza droga przez Francję była bardzo ciekawa i urozmaicona wąwozami, wiaduktami, zakrętami, dlatego cieszyłam się niezmiernie, że za kierownicą siedział M. Dzięki temu mogłam trzaskać zdjęcia na prawo i na lewo. W pewnym momencie zobaczyłam taki widok:
Ten znak drogowy ostrzega wprawdzie o zwierzętach na drodze, ale chyba chodziło o inny rodzaj...
W dalszym tle (z lewej) widać wiadukt ‘de Millau’, przez który, po zapłaceniu stosownej opłaty (8,30) przejechaliśmy.

Inne widoczki z trasy:





sobota, 20 sierpnia 2011

Poranne ptaszki


Mimo wspaniałych warunków, chyba z nadmiaru wrażeń nie mogłam spać ostatniej nocy i zerwałam wszystkich o 5 rano. Niestety wschód słońca zapowiedziany był na 6:49 i przez godzinę czekaliśmy na jakie-takie rozjaśnienie, bo nie uśmiechało mi się pokonywanie tych wąskich zakrętów nad przepaściami w całkowitych ciemnościach... M. jednak nie miał obiekcji....

Blady świt zastał nas już w drodze, a dokładniej podczas naszego śniadania w jednej z przydrożnych kafejek, gdzie dosięgły nas piersze tego dnia promyki słońca.

Pierwszy przystanek


Droga przebiegła bez zakłóceń. Na wysokości Paryża temperatury przekroczyły magiczną cyfrę 30, chmurki zostały w tyle i poczuliśmy wreszcie, że jesteśmy na wakacjach.

O siódmej wieczorkiem dojechaliśmy do Clermont-Ferrand, skąd już tylko żabi sok dzielił nas od miejsca naszego odpoczynku. Zjechaliśmy z głównej trasy i po przebyciu wielu mniej lub bardziej ostrych zakrętów wjechaliśmy w sosnowy las, gdzie na zboczu góry odnaleźliśmy hotel La Relais.
Na szczęście właściciel (a może tylko pracownik/manager?) mówił całkiem nieźle po angielsku, więc nie było problemu z porozumieniem się. Jak się okazało przebywał swego czasu w Szkocji. I trochę pożartował z nami na temat zwyczajów żywieniowych Anglików...

Ogólnie hotelik śliczny, nowy, 'świeżynka' właściwie...

Poniżej widok z naszego okna:









Jutro dalej w drogę!!

piątek, 19 sierpnia 2011

Porównanie



Wczoraj, jak pisałam lało i zrobiło się zimnawo, dziś sprawdziłam pogodę i zrobiłam małe porównanie:
LONDYN:
TORREVIEJA:
I co Wy na to??

czwartek, 18 sierpnia 2011

Już za chwileczkę, już za minutkę...

Jestem w stadium poważnie zaawansowanego pakowania. Kwestię ubrań rozwikłałam już wczoraj nastawiając się na letnie rzeczy, ale dzisiejsza pogoda w Londynie (zimno i leje) zasiała ziarnko niepewności i dodałam jeden sweterek.

Teraz zastanawiam się nad kosmetykami, apteczką (wcale nie podręczną, bo zwykle biorę kupę leków niemal na każdą ewentualność) i jedzonkiem na drogę.
Jutro ostatni dzień do pracy, potem zakupy, zamknięcie walizek, spanko i ... wyruszamy!
Pierwszy przystanek: hotel w okolicach Clermont- Ferrand.
Do usłyszenia!!

niedziela, 14 sierpnia 2011

Wspomnienia




Pomału szykujemy się fizycznie i duchowo do naszego wakacyjnego wyjazdu. Nieustannie jednak wracam do naszych poprzednich wakacji w Hiszpanii.

Tamte dni kojarzą mi się z ciepłem i słońcem.



Pierwszym przystankiem podróży sprzed 2 lat był Paryż, który przywitał nas letnią temperaturą, za którą tak tęskniliśmy w zimnym Londynie.

Naszym ostatecznym celem była Orihuela. Mimo iż planowałam uskutecznić lokalne wycieczki niemal wszystkie wakacyjne dni spędziliśmy na miejscu delektując się totalnym wypoczynkiem, ciepłem, egzotycznymi jak dla nas widokami i moczeniem w wodzie jako, że do morza mieliśmy jakieś 200m, do basenu jeszcze bliżej.

Liczne promyki słońca liznęły nas pozostawiając lekką opaleniznę mimo stosowania kremów z filtrem.


Dodatkowo, ku naszemu zdziwieniu, odkryliśmy, że nasz apartament wyposażony był w TV satelitarną, odbierającą aż 4 polskie programy, do których nie mamy dostępu na co dzień.

Podsumowując: było wspaniale! Dlatego postanowiliśmy powtórzyć nasz wypad w tym roku...

Widoki, palmy, morze, słońce – czego chcieć więcej? Zobaczcie sami na zdjęciach:




niedziela, 7 sierpnia 2011

Na początek :))))


Zwykle wszystko zaczyna się od marzeń, prawda?
W naszym przypadku zauroczenie Hiszpanią to wieloletnia tradycja. Zaczęło się wieki temu od służbowego wyjazdu MM do Murcji bodajże w 2001 roku. Od tego czasu jego marzeniem było zabrać nas w to samo miejsce.

W 2009 roku po raz pierwszy udało nam się spędzić uroczy tydzień na wschodnim wybrzeżu Hiszpanii- Costa Blanca.

Tegoroczne plany wakacyjne w początkowej fazie mocno odbiegały od rejonów iberyjskich. Braliśmy pod uwagę Włochy, Francję, Chorwację, nawet Anglię i Szwecję, ale ostatecznie postanowiliśmy powtórzyć nasz wyczyn sprzed lat.

Wyjazd już za 12 dni! Czas zacząć przygotowania!
A będzie się działo!!